piątek, 29 kwietnia 2011

W ustach nic się nie ukryje (Naprawdę)


Nigdy nie byłaś dobra w obcinaniu końcówek (szkoda),
mówiłaś, że nie da się naprawić ani nanizać na nitkę
chwil (śniętych ryb w zapomnianym podbieraku, płazów
zaschniętych na poboczu drogi, a może bioder

wytrąconych z równowagi?) straconych na czytanie gazet;
mężczyzn w samochodach tak czystych, że odbijają cienie
łagodnie wślizgując się między wargi ukołysanych miast
(Syrenko, sardynko, córko rybaka, czemu klęczysz

przed zamkniętym kinem, czemu ssiesz poręcz odrapaną z farby?
Sarenko, to nie lizawka, a ja nie dam ci cynku nawet gdy
cisza przeżre nas do kości). Ucięte rozmowy
mają odcień szaro-niebieski jak śnieg, którym zasypujemy
wrony (zasypiamy?) w zaułkach, na pohybel ślepcom.

Może to były kruki, a nie ślepowrony? Zawsze lepiej wierzyć
we wszystko co chronione. Mamy wybory i możemy rozłożyć
jesień na raty, na łyse szkielety polnych strachów albo kry
z podziemnych rzek, (Możemy się zrzec, bystra wygięta

moich skromnych ujść,) co ty na to? Nie cień czyni człowieka.
Nie stać nas na tyle czerwieni, samochody i zmrużone oczy
starców pocą się błękitem. Poparz jacy jesteśmy szarzy,
wyżarci, wyżarzeni i wyżyłowani; a ty sama, wyżłobiona

na szorstko. Wsiąknij więc, daj się wyżąć (bądź zdmuchnąć).
Nanizaliśmy martwe ryby na sznur, przez skrzela przepływały
rzeki, a skrzek lepił się do cieni. Koniec czytania, czas
kołysanki i żłobienia poręczy, era samochodów

zasypanych śniegiem z ekranu drive-in. Nad nami niepoliczalne
gawrony, żyły ledwie widoczne spod bladej skóry nieba. My -
zaspani, ślepi i zgięci w pół, mrużyliśmy oczy by dostrzec
resztki rozmów na poręczach bioder (pieprzoną czerwień ust.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz