niedziela, 1 maja 2011

Piosenka ogrodnika

Nienawiści do grudnia nie da się złagodzić, nawet po południu 
wiosny ni ma*. Pieniędzy ni ma. Pracy i czasu też, więc 
nigdzie nie wychodzisz w taki mróz, w piekielny skwar, 
kiedy można obserwować zmiany na lepsze, piekące pęknięcia. 
Zraczałym drzewkom zedrzyj porażoną korę, raz raz, kochanie. 
Nowy rok i umierasz znów, nadszedł nów i dobrze się śpi, 

hip hip hura! Niemy lekarz kręci głową. Kobieto, czy wiesz, 
że pękł ci łańcuszek, bez żadnego dźwięku i nikt nie widział, 
jak wisiorek zsunął się po ciepłej skórze, jak szukał drogi, 
by bezszelestnie znieruchomieć na śniegu, tracąc resztki ciepła 
i powielając twarze, milisekundy. Nędzna próba imagizmu*, no 
noo nooo mówią doktorzy, tłuką palcami o blaty, trąbi syrena 

po ostatnim, chaotycznym locie. Locie. Jedyny sprawiedliwy 
podniosłeś szczeniaka o zaropiałych ślepiach, podwieźli was 
i powiedzieli, że trafiliście. W dobre ręce, we właściwą bramę. 
Patrzyliście jak gnają między ogródkami z otwartą szybą, mały 
punkt nieruchomy na środku Bernauerstrasse. To było żywe? wątpiłeś 
wąchając wątpia przestałeś wierzyć; a miasto pięło się w górę, 
rosło wszerz i w deszczu, który palił liście kasztanowców, 

to był maj i Gub***. wrzeszczał: Ognia! Cały się spociłeś 
w tym upale, ciało twojej żony miało słony smak. Gorzko, 
gorzko! Gub. umarł, kiedy całowałeś jej zdjęcie, myśląc 
nie wypada. Przecież nie pamiętasz nic, poza tym, że była 
wyniosła i prosta, jak Szymon Słupnik tylko żarłeś i piłeś, 
a świat cię podziwiał, dziewczęta prosiły: weź, wypróbuj, 

pomódl się za nas, siostrzyczko. Twoje miasto już nie leży 
na dnie morza. Nic się nie stało, co za wstyd. Podnosisz 
wisiorek zgrabiałą ręką, w popołudniowym tłoku. Kartagina 
nie płonie. Nie dymi. Nie ma lamentujących kobiet ani poezji, 
tylko Nowy Rok, hej, nowy cykl umierań, co za wstyd. 

*Miłosz Czesław, Traktat Moralny, Warszawa: Czytelnik, 1948 
przewraca kartki. W metrze ludzie cuchną krakowską, ale jazda 
ruskim wagonem. Kolebie, kolebie i leżę na glebie, pijana 
między szpilkami, jak fakir zaglądam pod sukienki i pieprzę 
ten polski tradycjonalizm, panie Miłosz. Nie wietrzę. 

**Pound, Ezra, ABC of Reading, New York: New Directions Publishing Corporation, 
1934. Był rokiem Witkacego (ukończył dramat "Szewcy") i rokiem Lecha Poznań 
(wygrali z Wartą Poznań 4:0). Możemy świętować noc długich noży, możemy je kupić 
na allegro. Urny z prochami Herberta Chapmana, Marie Skłodowskiej-Curie, Piotra 
Dillingera. Śmierć w teatrze. Jak to jest zginąć zanim opadnie kurtyna?

***Bóg się rodzi, moc truchleje. Nucę, patrząc na siebie. Truchło chleje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz