Nienawiści do grudnia nie da się złagodzić, nawet po południu
wiosny ni ma*. Pieniędzy ni ma. Pracy i czasu też, więc
nigdzie nie wychodzisz w taki mróz, w piekielny skwar,
kiedy można obserwować zmiany na lepsze, piekące pęknięcia.
Zraczałym drzewkom zedrzyj porażoną korę, raz raz, kochanie.
Nowy rok i umierasz znów, nadszedł nów i dobrze się śpi,
hip hip hura! Niemy lekarz kręci głową. Kobieto, czy wiesz,
że pękł ci łańcuszek, bez żadnego dźwięku i nikt nie widział,
jak wisiorek zsunął się po ciepłej skórze, jak szukał drogi,
by bezszelestnie znieruchomieć na śniegu, tracąc resztki ciepła
i powielając twarze, milisekundy. Nędzna próba imagizmu*, no
noo nooo mówią doktorzy, tłuką palcami o blaty, trąbi syrena
po ostatnim, chaotycznym locie. Locie. Jedyny sprawiedliwy
podniosłeś szczeniaka o zaropiałych ślepiach, podwieźli was
i powiedzieli, że trafiliście. W dobre ręce, we właściwą bramę.
Patrzyliście jak gnają między ogródkami z otwartą szybą, mały
punkt nieruchomy na środku Bernauerstrasse. To było żywe? wątpiłeś
wąchając wątpia przestałeś wierzyć; a miasto pięło się w górę,
rosło wszerz i w deszczu, który palił liście kasztanowców,
to był maj i Gub***. wrzeszczał: Ognia! Cały się spociłeś
w tym upale, ciało twojej żony miało słony smak. Gorzko,
gorzko! Gub. umarł, kiedy całowałeś jej zdjęcie, myśląc
nie wypada. Przecież nie pamiętasz nic, poza tym, że była
wyniosła i prosta, jak Szymon Słupnik tylko żarłeś i piłeś,
a świat cię podziwiał, dziewczęta prosiły: weź, wypróbuj,
pomódl się za nas, siostrzyczko. Twoje miasto już nie leży
na dnie morza. Nic się nie stało, co za wstyd. Podnosisz
wisiorek zgrabiałą ręką, w popołudniowym tłoku. Kartagina
nie płonie. Nie dymi. Nie ma lamentujących kobiet ani poezji,
tylko Nowy Rok, hej, nowy cykl umierań, co za wstyd.
*Miłosz Czesław, Traktat Moralny, Warszawa: Czytelnik, 1948
przewraca kartki. W metrze ludzie cuchną krakowską, ale jazda
ruskim wagonem. Kolebie, kolebie i leżę na glebie, pijana
między szpilkami, jak fakir zaglądam pod sukienki i pieprzę
ten polski tradycjonalizm, panie Miłosz. Nie wietrzę.
**Pound, Ezra, ABC of Reading, New York: New Directions Publishing Corporation,
1934. Był rokiem Witkacego (ukończył dramat "Szewcy") i rokiem Lecha Poznań
(wygrali z Wartą Poznań 4:0). Możemy świętować noc długich noży, możemy je kupić
na allegro. Urny z prochami Herberta Chapmana, Marie Skłodowskiej-Curie, Piotra
Dillingera. Śmierć w teatrze. Jak to jest zginąć zanim opadnie kurtyna?
***Bóg się rodzi, moc truchleje. Nucę, patrząc na siebie. Truchło chleje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz