niedziela, 1 maja 2011

Kiciek


 
Dziś znów pogłaszczesz mnie po grzbiecie, popieścisz 
pogrzebaczem albo listewką, a ja będę ocierać się o nogi, 
wychudła, wyliniała, za stara by cokolwiek upolować. Nic 
mi nie zostało poza szorstkim językiem, oddaniem i skórą 
na brzuchu: obwisłą od czasu ciąży, niespełnionej nadziei. 
 
Co jakiś czas siadam na parapecie i patrzę na wróble, 
przyglądam się mrowiskom, starym autobusom i dłoniom, kiedy 
zakopujesz żywcem to, co spłodziłam i należy tylko do mnie, 
ślepe, marne i głodne. Takie są wszystkie dni. Śmiejesz się 
na widok pyska w drzwiach, każesz pić swoje mleko, 
mówiąc: ciesz się, że nie jesteś bezdomna, bezpańska; 
 
że śpisz w cieple, żresz i należysz do mnie. Od kilku lat 
jestem niewychodząca i narzekam na nerki. Rzadziej się myję, 
nie miewam rui, nadaję nowe nazwy przedmiotom: łazienka 
zastąpiła kuwetę, a łóżko - gniazdo wykotne. Czekam na dzień, 
kiedy zobojętnieję: wyczyszczę futro, zamruczę, wydrapię ci oczy; 
bo przecież nie potrafisz płakać ani widzieć w ciemności.

1 komentarz: