Siedzą zaszkleni, oddzielni. On dzierży skrzyni
biegów wyślizgane berło, ona - dama z fretką
przyciśniętą do piersi. Kiwają się głowy rzędu
małych piesków, lazurowym wybrzeżem
nadmorska sosenka, dyndające drzewko
z nutą kadzidła i mirry. Odbija się słońce,
póki z ulgą stwierdzimy, że jednak nie byli
całkiem obcy - na jej udzie powoli zasycha
lepki odcisk ręki. Łudząc drżeniem palców
trwają w przedłużeniu - jej pleców tapicerka,
stóp szlachetne drewno, papieros jak wydech,
konie mechaniczne w piersi. W trzewiach świece,
sprzęgło. Karesy w karoserii. Bezimiennie się
pieszczą, opatrzeni tabliczką: trzy litery, numer.
Co po nich zostało? Licznik kilometrów i kropla
oleju jak łza zapomniana w betonie, dystrybutor
benzyny, zgnieciona butelka i kamienie spod
kół pryskające śmiercią. Nic nie znaczą,
ze strachem zerkając w domniemane lusterko,
za nimi wzbiera śpiew syren, pochyla się drzewo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz